poniedziałek, 15 października 2007

Warszawski Festiwal Filmowy - F*** TV!

23. Warszawski Festiwal Filmowy

To pierwsza tego typu impreza, w której uczestniczyłem i wrażenia bardzo dobre. Świetna atmosfera, ciekawe filmy, super super super polecam...
Tutaj macie stronę festiwalu z wieloma informacjami.
A tutaj taki filmik promocyjny festiwalu, fajny bardzo :).
Ogólnie tak mówiąc o filmach to świetne, ale ciężko wytrzymać ze względu na język (duński i holenderski), no ale przejdźmy do konkretów...

Zwolnienie warunkowe - już na początku miła niespodzianka, bo przed seansem przywitali nas, stojący przed ekranem (tumturumtumtum!!!) Erik Clause (reżyser i aktor grający główną rolę) oraz, uwaga!, jego tłumacz.
O czym jest film? Nie będę tego pisał :), będę cfany i posłużę się gotowym opisem.

John, z zawodu kryminalista, dobiega pięćdziesiątki i siedzi w więzieniu. Dostaje przepustkę na ślub syna, a wraz z nią strażnika, który będzie go eskortował. Zamiast jechać wprost do kościoła, John oprowadza strażnika po swoich znajomych, po dawno niewidzianych ulicach, sentymentalnych miejscach, w których ma do załatwienia liczne interesy. Wygląda na to, że John pokazuje prawdziwy świat swemu niezbyt lotnemu towarzyszowi. W końcu przybywają na weselny obiad... Krok po kroku dowiadujemy się, że strażnik jest mądrzejszy niż się wydawało, a nasz kryminalista nie jest taki zły. Sympatyczna komedia z zaskakującym zakończeniem.
(źródło: strona festiwalu)

No cóż nie powiedziałbym, że to komedia, to raczej momentami śmieszny film obyczajowy, choć te momenty są bardzo, bardzo, bardzo śmieszne. Świetna rola strażnika więziennego, wspaniała scena z rodziną, no ale niestety ten język (bleee...). Wspaniały pomysł na całość, choć reżyser po seansie miał problemy z powiedzeniem, o czym tak właściwie był ten film padały słowa: "miłość i pokój" i inne takie pustostany.
Redaktorzy filmwebu też ocenili film bardzo dobrze.
Co dziwne, bo następny obejrzany przeze mnie film nie spodobał im się. A mi nawet bardziej niż "Zwolnienie..."

Kelner - szedłem z kwaśną miną, bo złe rzeczy na filmwebie przeczytałem, a do tego późna godzina, zmęczony, a jutro do szkoły.
Alex van Warmerdam, mistrz holenderskiego czarnego humoru, wciela się w postać kelnera Edgara, który ma dość pracy w podupadłej knajpie, wiecznie chorej żony i marnego życia flegmatycznego ponuraka. Postanawia zwrócić się do scenarzysty, który kieruje jego życiem. Chce zakończyć związek z żoną, chce mieć nową dziewczynę, chce nowych sąsiadów, ma też dość bycia traktowanym jak popychadło przez klientów. Edgar wkrótce na własnej skórze doświadczy, że prawdziwe życie bywa dziwniejsze od fikcji. Błyskotliwe połączenie "śmiertelnie poważnego" humoru ze slapstikiem. Mistrz teatru absurdu Van Warmerdam wspaniale bawi się pomysłem fikcyjnego bohatera skazanego na życie, będące wieczną służbą - nie tylko wobec klientów, ale też wobec wymogów sztuki pisarskiej.
(źródło: strona festiwalu)


No i film okazał się świetny. Widownia pękała ze śmiechu, chyba wszystkim się podobało. Ciężko cokolwiek napisać o tym filmie nie zdradzając od razu całej jego treści, ale polecić z czystym sumieniem mogę wszystkim. Ciekawa fabuła, dobry humor i zaskakujący koniec, sprawia, że film uznałem lepszym od "Zwolnienia...". Dobra wystarczy tego dobrego na dzisiaj, bo jutro (bleee...) klasówa z chemii...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No pisz no komentuj no...