
Film skazany na sukces. "Pierwszy polski film taneczny", "W rytmie naszych serc", te hasła dudnią z bilboardów i telewizji. Twórcy jednak postanowili się postarać i stworzyć coś naprawdę ciekawego.
Do kraju wraca Jan Kettler, światowej sławy choreograf, by przygotować polską parę do europejskiego konkursu tanecznego. Hania, początkująca dziennikarką obserwując zmagania tancerzy, zakochuje się w Wojtku, prostym chłopaku, którego największą pasją jest taniec.
Fabuła niczym nie zaskakuje. Jest dość schematyczna i przewidywalna. W tej dziedzinie film nie różnił się od innych polskich komedii romantycznych. To samo z dialogami, były (trudno stwierdzić, czy to wina scenarzystów, czy aktorów) bardzo sztuczne. Rozśmieszały, gdy miały wzruszać.
Aktorzy zaimponowali mi bardzo pod względem tanecznym. Mi, co prawda, łatwo zaimponować, bo ekspertem nie jestem, ale chyba liczą się też ogólne wrażenia artystyczne. Gorzej pod względem aktorskim, gdy scena była dłuższa i mówiło się więcej wychodziły pewne braki, trochę w tym winy dennego (dialogowo) scenariusza, trochę naszych bardziej lub mniej polskich gwiazdek.
Jednak w innych dziedzinach ekipa wykazała się dużą, jak na polski rynek filmowy, innowacyjnością. Już sama czołówka wykonana jest z humorem i na wysokim, przyjemnym dla oka, poziomie. Film zmontowany jest w sposób taki, że energia z niego bijąca jest ogromna. Szybkie cięcia, ciekawe ujęcia tańca, efekty dźwiękowe: przytupy, dźwięki efektów specjalnych. Pasję tańca ten film przekazuje w 100%. Świetnie dobrana została też ścieżka dźwiękowa. Gatunki od hip-hopu, przez reggae i pop, aż po mocno-dającą-basem-po-uszach muzykę klubową. Główny motyw filmu to przyjemna i wzruszająca melodia. Szkoda tylko, że w końcowych scenach (konkurs tańca) mamy stały podkład, który momentami nie pasuje do stylu tańca niektórych par. Trwa to długo i jest bardzo rażące. Kilka rozjazdów muzyka-taniec, można też było dostrzec wcześniej. To niedopuszczalne w tego typu filmach.
Mi, jako osobie mieszkającej w Warszawie, bardzo podobały się liczne sceny w mieście, gdzie w tle można było widać panoramę śródmieścia. Zabawnie, acz bardzo dobrze zrealizowana była też scena z klaunem na stacji kolejowej Powiśle.
Film, jako komedia romantyczna jest słaby; jako obraz muzyczno-taneczny,ma za dużo przerywników i dłużyzn (głównie te na dachach). Technicznie nasze kino idzie w bardzo dobrym kierunku. Jeszcze tylko trzeba sięgnąć po ciekawe historie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No pisz no komentuj no...