Poza techniką living camera twórcy zastosowali jeszcze jedną metodę pokazania scen akcji - przeplatanie samej walki z towarzyszącym jej wydarzeniom. Świetnie sprawdziło się to w scenie operowej, gdzie scenom walki towarzyszyła "Toska".
Daniela Craiga chwalić nie trzeba, bo w wielu filmach udowadnia swój kunszt i moim zdaniem Bondem jest bardzo dobrym. Po raz pierwszy Olga Kurylenko pojawiła się w ważniejszej roli i niestety nie wypadła rewelacyjnie. O wiele bardziej urokliwa, lepiej zagrana i w ogóle :) była Gemma Arterton w roli Fields. Oczywiście i klasycznie świetna Judi Dench w roli M.
Fabularnie film podobny jest do wielu produkcji z Brosnanem, lekko tylko wybija się motyw przewodni trylogii zemsty, zapoczątkowany wyraźnie w "Casino Royale". Czyli duża organizacja terrorystyczna vs Bond i jego dziewczyna, która wpierw z organizacją tą jest powiązana, tutaj tylko został dodany modny ostatnio wątek ekologiczny.
"Casino Royale" wysoko poprzeczkę ustawiło i "Quantum of Solace" jej nie przeskoczyło. Dużo więcej akcji, podanej jednak w ciężkiej formie nie przewyższyło lekkości narracji, humoru (którego w "QoS" bardzo mało) i przyjemności oglądania pierwszej części trylogii zemsty. Ten Bond nie jest "do dupy", jak powiedział Wojewódzki, ale do bardzo dobry trochę mu brakuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No pisz no komentuj no...